Autor: Richelle Mead
Tytuł: Kroniki krwi
Tytuł oryginału: Bloodlines
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2012
Liczba stron: 416
Sydney ma obecnie problemy w świecie alchemików. Nikt nie traktuje jej
poważnie i nawet własny ojciec nie wie, czy jeszcze może jej ufać po pomocy,
jakiej dziewczyna udzieliła dampirce Rose, która była uważana wtedy za
królobójcę. Alchemicy są bowiem nastawieni do wampirów wrogo i nieprzyjaźnie,
choć nieraz pracują u ich boku i ukrywają ich istnienie przed ludźmi. Uważają
ich za krwiopijców i potwory, które nie mają prawa przebywać na ziemi. Po
trudnych negocjacjach mających na celu ocalenie siostry Sydney zostaje wysłana
na ważną misję – musi chronić Jill Dragomir, której grożą zdrajcy z dworu
królewskiego. One dwie, dampir Eddie oraz moroj Adrian Iwaszkow ukrywają się w
upalnym Palm Springs, które nie jest takim spokojnym miejscem pobytu, jak by
się mogło wydawać… Czy alchemiczce uda się uratować honor rodziny? Co ją spotka
podczas nowej misji?
Richelle Mead to jedna z tych autorek, po których książki sięgam bez
zastanowienia, ponieważ wierzę w to, że mnie nie zawiodą. Przeczytałam już dwie
serie, które wyszły spod jej pióra – „Akademię wampirów” i „Melancholię
sukuba”. Obie pokochałam i szybko stały się moimi ulubionymi. Jestem
zafascynowana światami i postaciami, jakie wykreowała, chcę ich poznać jak
najwięcej.
„Kroniki krwi” to książka otwierająca nowy cykl o alchemiczce Sydney
Sage. Jest to nowa opowieść z bohaterami poznanymi już w „Akademii wampirów”,
co mnie bardzo ucieszyło, kiedy się o tym dowiedziałam. Mogłam powrócić do
tamtej rzeczywistości i dowiedzieć się, co nowego wydarzyło się w świecie
morojów i dampirów.
Intrygujące okazało się spojrzenie na wszystko z perspektywy Sydney.
Pojawiła się ona już we wcześniejszej serii i była dla mnie wielką zagadką. Z
jednej strony bała się wampirów i nie chciała z nimi przebywać, natomiast z
drugiej między nią a Rose powstało coś na kształt przyjaźni. Dzięki „Kronikom
krwi” mogłam poznać jej charakter, dowiedzieć się, o czym myśli i co tak
naprawdę czuje. Jednak dziwnie się czułam, czytając o morojach i dampirach, nie
patrząc na wydarzenia z perspektywy Rose. Pokochałam poprzednią bohaterkę i
kiedy występowała w książce, nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że nie znam
jej myśli.
W „Kronikach krwi” wystąpiły moje ulubione postaci. Przede wszystkim
cudowny Adrian Iwaszkow, który nieraz doprowadzał mnie do śmiechu w
„Akademii…”. Tutaj, co prawda, nieco spoważniał i wciąż przeżywał rozstanie z
ukochaną, jednak nie brakowało mu sarkazmu i ironii, które mnie wcześniej
urzekły. W wielu momentach naprawdę było mi go szkoda, choć do wielu nieszczęść
sam się przyczynił. Oprócz Sydney, lepiej mogłam również poznać Jill Dragomir.
Nieco irytowała mnie swoją lekkomyślnością, lecz często czułam dla niej
współczucie, w końcu jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni w
niespodziewanym momencie i nie zdążyła jeszcze przywyknąć do zmian.
Richelle Mead znowu pokazała, że ma głowę pełną pomysłów. Wprowadziła
intrygujący wątek o tatuażach, który śledziłam z zapartym tchem. Mam nadzieję,
że w kolejnych tomach okaże się on równie interesujący.
W powieści wiele się działo, nie tylko pod koniec. Akcja cały czas
utrzymywała dobre tempo, dzięki czemu bardzo wciągała. Niestety wyjaśnienia
zagadek nie były dla mnie tak bardzo zaskakujące, jak powinny, w pewnym stopniu
przewidziałam, co się stanie i to mnie nieco zawiodło. Lubię, kiedy autor wodzi
czytelnika za nos i podsuwa fałszywe rozwiązania, a niestety pani Mead tym
razem się to nie udało.
„Kroniki krwi” wypadły w moich oczach bardzo pozytywnie. Myślę, że są
godną kontynuacją serii „Akademia wampirów”, lecz czy okażą się lepsze, pokażą
kolejne części. Jak na razie była to bardzo dobra książka, ale wiem, że
Richelle Mead stać na więcej. Już się nie mogę doczekać kolejnej części!
Moja ocena: 9/10
Recenzja została napisana dla portalu literatura.juventum.pl